JANKA (ironicznie). Nie, ja nie tańczę, mnie za ciasno w darowanej przez Tosię sukni.
JÓZIA. Ale co tam, chodź (chwyta Janką i ciągnie za sobą). Tańczmy menueta to ładniejsze!...
PANIENKI. Tak, menueta!
BABUNIA (na tle menueta łagodnym głosem. Matka obok niej, u jej kolan Tosia). Jest nas trzy w tej chwili. Trzy kobiety — trzy wieki. Młodość, wiek dojrzały i starość; przed tobą całe życie, przed tobą połowa a przedemną śmierć i gdy się właśnie dojdzie do kresu tego, na którym ja stoję to krewkość młodości odpada i widzi się życie takiem, jakiem ono jest, ni piękne, ni brzydkie; a to co my nazywamy występkami to jest takie drobne wobec majestatu śmierci — a to co się nazywa dobrem, to takie nic przy wieku trumny. Ty jeszcze, Emilio, masz porywy młodości. Ty nazywasz Władka nikczemnym, bo kochał ładną dziewczynę. Hm! mój Boże — po prawdzie powiedziawszy okazał dobry gust...
MATKA. Ależ on ją porzucił! oszukał...
BABUNIA. Ta, ta, ta, Janka nie dziecko, wiedziała co robi. Chciała być oszukiwaną i jest nią!
TOSIA. Babciu! to się musi zerwać... ja za niego nie pójdę.