RENA (żywo). A pozwól pan... Nie uwierzę, że pan szanuje kobiety, która panu padają w objęcia.
HALSKl. Właśnie szanuję tylko takie.
RENA (przychwycona). Jakto? więc?
HALSKl. To błąd sądzić, iż my męzczyźni pogardzamy kobietami, które dla nas schodzą ze swoich sezonów. My pogardzamy fałszywą pruderją i brakiem siły, która każe trwać w więzach.
RENA. Wygodna teorja — ale bezczelnie obłudna.
HALSKl (spokojnie). Nie — nie mam potrzeby być przed panią obłudnym. Przedłożyłem pani moje... ultimatum — pani swoje. Porozumieliśmy się, dziś patrzę na panią z całym spokojem. Pani nie ma dla mnie ani płci, ani urody, ani tego czegoś, co jest wieczystą kobiecością... pani jest dla mnie tem czem — czem dziewice, — pani nie istnieje.
RENA. Przepraszam pana — choć krótko, byłam mężatką.
HALSKI. Pani mnie nie rozumie. Pani jest dla mnie dziewicą w sferze... występku... nie dziewicą w sferze rozkoszy — i jedne i drugie nie mają dla ninie znaczenia.
RENA. Dlaczego?
HALSKI. To byłaby rzecz długa do tłumaczenia — a wobec zasad pani bezużyteczna.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VII.djvu/200
Ta strona została skorygowana.
(Chwila milczenia. Ściemnia się. Rena chodzi po pokoju. Wreszcie staje naprzeciw Halskiego).