RENA. Nie rozumiem pana.
HALSKI. O, nie mam do pani żalu, tylko i ja nie lubię być przedmiotem szyderstwa ludzkiego. Obecnie jestem nim i to dzięki pani... ale czy pani sądzi, że to tak wielki triumf to cnotliwe zwycięstwo pani?
RENA (z krzykiem przerywa mu) Nie!!! Ja już tak nie sądzę!
HALSKI. A! już się pani tak nie pyszni swą cnotą?
RENA (z siłą nagłą). Nie, nie!
HALSKI. O! odkąd-że to?
RENA. Oh! Oddawna! może zawsze. Nie wiem, nie wiem, lecz to wiem jedno, że duszę się w tej masce, że poznałam i zrozumiałam, że tak dalej być nie może, bo skonam, skonam, skonam! Pan mi powie — niech się pani uspokoi — ja to czuję na ustach pana... ale niech mi pan żadnych komunałów nie mówi. Dziś jestem bezbronna — nie bronię się... poddaję się....
RENA (mówi cicho, jakby sama do siebie). Nie wiem nic ze świata waszego... nie znam nic... jestem ślepa...
HALSKI (podchodzi do niej szybko i pochyla się nad nią). Więc istotnie nie miałaś nigdy kochanka? oprócz męża — nie należałaś do nikogo?