RENA. Nie wiem — może tak — urodziny... niech tak będzie...
HALSKI. Pani jest cierpiąca. Czy mam kogo zawołać?
RENA (cicho). Nie...
HALSKI. Czy mam odejść?
RENA. Pragnę zostać sama. Na chwilę — muszę się opamiętać. (śmieje się z przymusem) Będę miała panu coś ważnego do powiedzenia. Coś, co wreszcie każe liczyć się ze mną, jako z kobietą.
HALSKI. Zechciej pani zapomnieć moje dawne niebaczne wyrazy — kto wie, czy ja obecnie jestem ten sam, jakim byłem, choćby i wczoraj — choćby tydzień temu. Głupiec tylko nie ulega przemianie. Wyznaję to szczerze. To wiem jedno, iż zaczynam być w posiadania mej własnej istoty. Nie zdarzyło mi to się oddawna — od lat moich młodych — od chwili gdy zacząłem żyć życiem pełnego człowieka, to jest od chwili poznania kobiety ze strony zmysłowej. Dziś przenika do mnie jakieś światło — i pytam się siebie samego — czy nie jest to światło pani.
RENA. Jak głos pana dzisiaj brzmi inaczej jak ten głos wczorajszy! Idź pan teraz. Gdy będę na tyle silna, że będę panu mogła powiedzieć wszystko co nas połączy — może na długo — a może na chwilę — wezwę pana. Gdzie mam pana szukać.