MANIEWICZOWA (śmiejąc się). Nie udało mi się kłamstwo.
MARJA. Po cóż więc pani kłamałaś?
MANIEWICZOWA. Bo szczerość w tym razie potrąciłaby o złe wychowanie a ja je me pique d’être très correcte. Votre servante.
BARTNICKI. Pani daruje, że ją nie odprowadzam, ale Nabuchodonozor mi przeszkadza.
MARJA. Daj mi dziecko!
MANIEWICZOWA. Cóż znowu... wyjdę przez kuchnię, znam drogę, jaka szkoda, że nasz wspólny balkon przedziela krata. Mogłabym wrócić do mego mieszkania przez balkon.
BARTNICKI. Wyjdź pani frontowemi schodami (odprowadza ją ze świecą do przedpokoju, idąc mówi). Daleko pani spotkała Żabusię?
MANIEWICZOWA (po chwili wahania). Prawdziwie nie pamiętam... Zdaję mi się, że na Długiej...
BARTNICKI. Och! tak daleko?
MANIEWICZOWA. Wysiadała z dorożki a zresztą może się pomyliłam, może znów skłamałam... Adieu.