menta. Ale ani babcia, ani dziadzio nie byli z tego zadowoleni, ho! ho! widziałem ja to z ich oczów.
MARJA (grając). Mało mnie to obchodzi!
BARTNICKI (wstając zaczyna chodzić po pokoju z założonemi rękami i mówi jakby do siebie). Ale mnie obchodzi. Rodzice Żabusi są dla mnie świętością i mam dla nich przywiązanie syna. A co do Żabusi to, panie tego, tak mnie dobrocią swoją popsuła, że prosto modlić mi się chce nieraz do niej. Ja nigdy sobie me wyobrażałem, żeby kobieta mogła być takim aniołem....
MARJA (zamykając fortepian). Och!...
BARTNICKI (chodzi dalej po pokoju). Jak ona potrafiła mnie przyhołubić, rozpieścić, rozkochać. Mówi mi „Raku“, „Raku“ i po twarzy głaszcze a ja co? ot prosta dusza, posesorskie dziecko i przy niej co? zawsze parobek, choć niby się w mieście jakoś w biurze otarłem i teraz jak nic politykę przeczuć naprzód potrafię (staje przed siostrą). Wiesz, Mańka, strach, jaki mam nieraz żal do ciebie.
MARJA. Za co?
BARTNICKI. Bo widzę, że ty dla Żabci nie masz serca a ona dla ciebie taka łaskawa, taka dobra, żeby i siostra ci już taka nie była. Ej, Mańka, Mańka!.. myślę, że ty jesteś zła w gruncie, kiedy możesz Żabci nie kochać. (Marja milcząc kieruje się ku drzwiom przedpokoju). Gdzie idziesz?
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VII.djvu/31
Ta strona została skorygowana.