MARJA. Wracam do siebie.
BARTNICKI. O, zaraz dąsy! Widzisz, jaka ty niepoczciwa, ty jedna mi szczęście zatruwasz, bo to raj prawdziwy byłby ten kąt, gdybyś i ty ku Żabci trochę serca miała. A tyle razy cię Żabcia prosiła, żebyś u nas zamieszkała.
MARJA. Ja? tu? nigdy!
BARTNICKI. No dobrze! dobrze! kiedy nie chcesz, mniejsza z tem. Choć mnie serce boli, że ty sama, młoda dziewczyna, komornem gdzieś tam u obcych mieszkasz.
MARJA. Ja lubię swobodę.
BARTNICKI. Ależ to nie wypada.
MARJA (gwałtownie). Dla mnie wypada to wszystko, co jest w zgodzie z moją moralnością i sumieniem.
BARTNICKI. Zapewne... ale mnie jako twemu bratu boleśnie to i przykro (obejmuje ją i prowadzi na przód sceny). Wszak my dwoje tylko sobie rodzonych i po śmierci rodziców żyli tak cicho, tak składnie tam w Rokatyczach. Ja cię, Mańka, pracować nauczyłem, ty mi książki po pracy czytała... kalendarz Ungra i inne ładne rzeczy, potem w sąsiedztwo przyjechała Żabusia z rodzicami, ot... zakochaem się odrazu, ślicznota bo była... ty się zaraz boczyć zaczęła. I ciągle się boczysz... A zapomniała ty, jakem cię w chorobie doglądał, a potem słabą na rękach do
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VII.djvu/32
Ta strona została skorygowana.