szkała, bo syn ich nieraz do niego z listem biegał.
ŻABUSIA (wahająco). I... widziałeś go?
BARTNICKI. Nie, bo szelma uciekł!... jak ostatni tchórz... wyjechał!...
ŻABUSIA (z uczuciem ulgi). Wyjechał.
BARTNICKI. Ale ja go dogonię!... Rozpytywałem tam o niego w kamienicy, stróża... chciałem wiedzieć mniej więcej coś o nim... i wiesz? ta Maniewiczowa musiała dobrze pieniędzmi sypać, bo o niej stróż ani dudu... a tylko o jakiejś innej, blondynce... o małej... (nagle) Żabcia, czy ty czasem do niego nie chodziłaś?
ŻABUSIA (przerażona). Ja?
BARTNICKI. Ty, bo ty masz takie poczciwe serduszko, żeś gotowa dla oddania komuś usługi Bóg wie co, zrobić... Mogła cię Maniewiczowa posłać z jaką karteczką, albo z ustnem poleceniem. Powiedz mi, chodziłaś? lepiej się przyznaj.
ŻABUSIA. Nie Raku, nie chodziłam!
BARTNICKI. Jak mnie kochasz?
ŻABUSIA. Jak cię kocham!
BARTNICKI. Ale pewnie nieraz Maniewiczowa prosiła cię o to?
ŻABUSIA. Prosiła... ale ja nie chciałam.
Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VII.djvu/71
Ta strona została skorygowana.