Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/13

Ta strona została przepisana.

Tuląc się do niego i potykając na wyboistej ziemi, rzekła:
— Dziś wieczorem odjeżdżam. To ostatni raz...
Potem zamilkła. Potem mówiła znowu, z przerwami, przygnębiona koniecznością odjazdu, koniecznością zerwania, mówiła głosem pełnym smutku. Gwałtowny wiatr porywał słowa z jej warg. Mówiła dalej.
On przerwał jej, biorąc ją za rękę i szukając palcami pod rękawiczką tętniącego ciała:
— Przestań! przestań!
Postępowali naprzód, walcząc z uderzeniem nastającego wiatru. I on, u boku tej kobiety, wśród uroczystej i podniosłej samotności, uczuł nagle, że mu w duszę wstępuje jakby duma życia pełniejszego swobody, duma przeobfitości sił.
— Nie odjeżdżaj! Nie odjeżdżaj! Ja pragnę ciebie wciąż, zawsze...
Obnażył jej rękę i wsunął palce w rękaw, dręcząc jej skórę niespokojnym ruchem, w którym mieściła się żądza rozkoszniejszych posiadań.
Ona zwróciła nań jedno z owych spojrzeń, co upajały go, jak wino. Most, jasnoczerwony w oświetleniu słonecznem, był niedaleko. Rzeka wydawała się nieruchomą i metaliczną przez cały ciąg swego krętego biegu. Łozy gięły się na brzegu, a wody uderzały lekko o kilka palów, wbitych w glinę, może być na podporę dla wędek.
Tedy on zaczął podniecać ją przypomnieniami. Mówił jej o pierwszych dniach, o balu w pałacu Farnese, o polowaniu w Kampanii Boskiego Amora, o porannych spotkaniach na piazza di Spagna wzdłuż wystaw złotniczych, albo na spokojnej i pańskiej via Sistina, kiedy ona wychodziła z palazzo Barberini, ścigana przez kwieciarki, które jej ofiarowywały róże w koszykach.