dało się mu niesmaczne; lecz był zupełnie spokojny. Palił, przysłuchując się rozmowie Santa Margherity i Barbarisi’ego prowadzonej z okazyi wypadku zaszłego świeżo we Francyi na temat, czy jest dozwolone czy nie, używać we walce lewej ręki. Od czasu do czasu nachylił się ku okienku i patrzył na ulicę.
Rzym jaśniał w objęciach porannego majowego słońca. Wzdłuż drogi wodotrysk rozjaśniał swym srebrnym śmiechem placyk, leżący jeszcze w cieniu; brama jakiegoś pałacu ukazywała głąb podwórza ozdobionego portykami i posągami; z barokowego architrawu kościoła, zbudowanego z trawertynu, zwisały ozdoby miesiąca Maryi. Z mostu widać było lśniący Tyber, który pomykał pośród zielonawych domów ku wyspie San Bartolomeo. Kiedy minęli wzniesienie, zjawiło się im miasto olbrzymie, wspaniałe, promienne, najeżone dzwonnicami, kolumnami i obeliskami, ukoronowane kopułami i rotundami, wcięte czystemi liniami w głęboki lazur, niby Akropolis.
— Ave, Roma. Moriturus te salutat — rzekł Andrzej Sperelli, rzucając niedopałek papierosa w stronę miasta.
Potem dodał:
— Istotnie, drodzy przyjaciele, cios szabli byłby mi dziś przykry.
Byli we Willi Sciarra, już do połowy zeszpeconej przez fabrykantów nowych budowli, i jechali aleją wysokich i smukłych laurów środkiem dwu różanych szpalerów. Santa Margherita, wychyliwszy się z drzwiczek, obaczył drugi powóz, co stał na placyku przed willą i rzekł:
— Już nas czekają.
— Spojrzał na zegarek. Brakowało jeszcze dziesięć
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/147
Ta strona została przepisana.