mówił. Helena, zwrócona plecami ku światłu, nachylała się powoli ku kochankowi. Oboje wyczuwali poprzez ubrania niewyraźne zetknięcie ciał. Pod nimi wody rzeki mijały powolne i zimne. Wysokie subtelne łozy, chylały się niby włosy ku wodom pod każdym podmuchem wiatru i falowały szeroko.
Potem nie mówili już nic więcej; lecz patrząc w siebie słyszeli ustawiczny rozgwar, który wydłużał się w nieskończoność, unosząc ze sobą część ich istoty, tak, jakby coś dźwięcznego wymknęło się z tajemnego wnętrza ich mózgu i rozszerzyło się, wypełniając wszystką okalającą Kampanię.
Prostując się, rzekła Helena:
— Chodźmy. Chcę pić. Gdzie możnaby dostać wody?
Zwrócili się ku rzymskiej gospodzie, co była po drugiej stronie mostu. Kilku woźniców wyprzęgało muły pośród głośnych przekleństw. Blask zachodu uderzał z żywą siłą w gromadę ludzi i koni.
Kiedy weszli do gospody, obecni tam ludzie nie objawili cienia zadziwu. Trzej czy czterej zgorączkowani mężczyźni stali wokół czworogrannego piecyka na węgle, milczący, żółtawi. Rudy wolarz drzemał w kącie, trzymając jeszcze w zębach wygasłą fajkę. Dwa wyrostki, chude i zawistne, grały w karty, rzucając na siebie od czasu do czasu spojrzenia, pełne zwierzęcej zapalczywości. A gospodyni, kobieta otyła, trzymała w ramionach dziecię, kołysząc je z trudem.
Gdy Helena piła wodę ze szklanki, kobieta pokazywała jej dziecko, skarżąc się:
— Niechno pani popatrzy! Niechno pani popatrzy!
Wszystkie członeczki biednego stworzenia były rozpaczliwie chude; fijoletowe wargi okrywały białe plamki;
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/15
Ta strona została przepisana.