Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/175

Ta strona została przepisana.

która mnie zapędziła była w te żary zawiłe
niby w ogniste lasy, co pokarm wulkanów je gości.

1 teraz, nowicyuszka, w krąg wielkich bólów ludzkości
w hijacyntowych szatach weszła, a szczęściem opiłe
myśli rzuciły za sobą, jakoby nigdy nie byłe,
kościoły fałszu, gdzie monstra pogańskie wyją z wściekłości.

Nie ima się już jej ciała Sfinga złotymi pazury,
ani też w głaz jej milczący nie zmieni zdradna Gorgona,
ni oczarują słodkie, uroczne Syren chóry.

Zasię na szczycie kręgu, wyniosła, ogromnie biała
pani stoi i ruchem, jakby komunikowała,
trzyma wśród palców Hostyę najświętszą, czysta, natchniona.

III.
Zewnątrz niej są zasadzki i gniew i wszelkie zbrodnie,
a ona stoi spokojna i mocna, jak ów co zdoła
aż do ostatnich chwil życia znać Siłę Złą, a czoła
dumnego nie zniży przed nią, nie ścierpi jej wyrodnie

— O ty! co hardym wiatrom rozkazy rzucasz swobodnie,
co wszystkim bramom przyzwalasz swojej opieki anioła,
oto do stóp ci rzuca swój los rab powolny i woła:
Madonno, zechciej wysłuchać mych próśb łaskawie i zgodnie.

Błyska się w twojem ręku ta Hostya upragniona,
jasna, żywotodajna, niby promienne słońce.
Zaż mi przypadnie w udziele skinienie przyzwalające?

A że pokornym w duchu łaskawa jest pani ona.
Spełniając słodką komunię rzeknie kojące słowa:
— Podane ci twoje Dobro, w tym oto znaku się chowa.

IV.
Ja — rzecze dalej — jestem nadprzyrodzona Róża,
Kwiat zrodzony z czystego wiecznej piękności łona.
Ja wlewam upojenia szczytne, ja jestem ona
co podnoszę, co daję pić ze spokoju kruża.