— Andrzej nie mówił nic więcej. Czuł, że cała jego istota rozluźnia się w nieskończonem przygnębieniu. Chłopięca słabość jego natury, po uśmierzeniu się pierwszego wzburzenia, zapotrzebowała łez. Chciałby był pochylić się, poniżyć, błagać, poruszyć litość tej kobiety łzami. Miał bezładne i tępe uczucie zawrotu; lekkie zimno przeszło mu po karku i zjęło korzenie włosów.
— Żegnaj, — powtórzyła Helena.
Pod łukiem Porta Pia powóz się wstrzymał i on wysiadł. Tak tedy pośród oczekiwań, oglądnął Andrzej znowu w pamięci ów dzień daleki, widział wszystkie gesty, słyszał wszystkie słowa. Co on uczynił, ledwo powóz Heleny zniknął w kierunku Quattro Fontane? Zaprawdę, nic szczególniejszego. Także teraz, jak zawsze, zaledwie oddalił się bezpośredni powód jego egzaltacyi, odzyskał prawie odrazu spokój, świadomość życia codziennego, równowagę. Wsiadł do powozu najemnego, by wrócić do domu; wieczorem wdział czarne ubranie, jak zazwyczaj, nie zapominając o żadnym szczególe elegancyi i poszedł na obiad do swojej kuzynki do palazzo Roccagiovine, jak w każdą inną środę. Wszystkie sprawy zewnętrznego życia miały nad nim wielką władzę zapomnienia, zajmowały go, podniecały do gwałtownego używania światowych rozkoszy.
Owego wieczora zastanowienie przyszło mu istotnie późno, mianowicie, kiedy wróciwszy do domu zobaczył na jednym stole błyszczący grzebień szyldkretowy, zapomniany przez Helenę, dwa dni przedtem. Lecz zato wówczas, przecierpiał był całą noc, licznymi sztuczkami myśli zaostrzając swój ból.
Umówiona chwila zbliżała się. — Zegar Trinita de’Monti uderzył trzy na czwartą. Pomyślał z głębokiem
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/18
Ta strona została przepisana.