wiednie! Istotnie, przepowiednie są jedną z mych słabości.
— Jesteśmy u celu, kuzynko.
Śmiali się oboje. Weszli na stacyę, mając jeszcze kilku minut do przybycia pociągu. Dwunastoletni Ferdynand, chłopczyna chorowity, niósł bukiet róż dla Donny Maryi. Andrzej czuł się po tej rozmowie wesoły, lekki, pełen życia, prawie jakgdyby naraz powrócił znowu do swojego dawnego lekkomyślnego i swawolnego życia: było to uczucie trudne do określenia. Zdawało się mu, że coś jak tchnienie niewieście, jak nieokreślona pokusa, przeniknęło mu umysł. Wybrał z ferdynandowego bukietu herbacianą różę i wetknął ją sobie w butonierkę; obrzucił szybkiem spojrzeniem swoje letnie ubranie; oglądnął z zadowoleniem dobrze pielęgnowane ręce, które w czasie choroby wysubtelniały i wybielały. To wszystko czynił bez zastanowienia, prawie przez instynkt próżności, który się w nim nagle na nowo rozbudził.
— Pociąg, pociąg — rzekł Ferdynand.
Markiza podeszła naprzeciw radośnie oczekiwanej, która była już w oknie wagonu i witała ręką i pozdrawiała głową, owiniętą całkowicie w welon perłowy, pokrywający do połowy kapelusz z czarnej słomki.
— Franczeska! Franczeska — wołała z wylewem szczerej, pieszczotliwej radości.
Ten głos uczynił na Andrzeju szczególne wrażenie; przypominał mu niepewnie jakiś głos znany. Jaki?
Donna Marya zestąpiła ruchem szybkim i lekkim; i z gestem pełnym wdzięku podniosła gęsty welon odkrywając usta do pocałunku z przyjaciółką. Natychmiast ta wysoka i falista pod płaszczem podróżnym pani, z której widać było tylko usta i brodę, wywarła
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/185
Ta strona została przepisana.