Odwrócił się; i ujrzał jeszcze, na górze na lodżji, w słońcu, jej niewyraźny kształt. Ona może odprowadzała go oczami i myślami aż dotąd, bez ustanku Przez dziecinną ciekawość wymówił głośno jej imię, na samotnej terasie; powtórzył je dwa czy trzy razy, przysłuchując się. — Marya! Marya! Nigdy żadne słowo, żadne imię nie wydało się mu słodszem, bardziej melodyjnem, bardziej pieszczotliwem. I pomyślał, że byłby szczęśliwy, gdyby mu pozwoliła wołać siebie poprostu, jak siostrę: Marya.
Ta istota, tak duchowa i wybrana, napełniała go uczuciem najwyższej czci i poddania. Gdyby go zapytano, coby mu było najsłodsze, odpowiedziałby z szczerością: — Słuchać jej. — Nicby mu nie było sprawiło takiej boleści, jak uchodzić w jej oczach za człowieka pospolitego. Od żadnej innej kobiety tak, jak od niej, nie chciałby był być podziwiany, chwalony, rozumiany w dziełach umysłu, w smaku, w dążeniach sztuki, w ideałach, snach, w najszlachetniejszej części swojego ducha i swojego życia. A najgorętszą jego ambicyą było wypełniać jej serce.
Od dziesięciu dni żyła w Schifanoji; i w tych dziesięciu dniach jakże zupełnie go zdobyła! Ich rozmowy, na terasach lub na ławeczkach porozrzucanych w cieniu, lub wzdłuż ścieżek, ogrodzonych krzami róż, trwały nieraz godzinami, podczas gdy Delfina biegała jak młodziutka gazella po kręconych chodnikach pomarańczowego ogrodu. Była w rozmowie przedziwnie płynna; rozsypywała skarby delikatnych i bystrych spostrzeżeń; czasami wywnętrzała się z pełną wdzięku szczerością. Mówiąc o swoich podróżach, czasami jednem malarskiem wyrażeniem rozbudzała w Andrzeju przestronne widzenia dalekich krajów i mórz. Zaś on
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/198
Ta strona została przepisana.