Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/20

Ta strona została przepisana.

dotti, kiedy oglądała wystawy. Wróciła do Rzymu przed kilku dniami, po długiej, tajemniczej nieobecności. Nie spodziewane spotkanie sprawiło obojgu żywe wzruszenie; lecz jawność ulicy zmusiła ich do dwornej, ceremonialnej, prawie zimnej powściągliwości. Powiedział jej z poważnym, nieco smutnym wyrazem, patrząc w oczy: — Mam pani do powiedzenia tyle rzeczy. Przyjdzie pani do mnie jutro? Nic nie zmieniło się w buen retiro. — Ona odrzekła po prostu: — Dobrze, przyjdę. Proszę mnie czekać około czwartej. Ja mam panu także coś powiedzieć. Teraz proszę mnie opuścić.
Przyjęła zaproszenie natychmiast bez najmniejszego wahania, bez podawania warunków, wyraźnie nie przywiązując wagi do tej sprawy. Taka gotowość zrazu rozbudziła w Andrzeju jakieś nieokreślone zakłopotanie. Czy przyjdzie jako przyjaciółka, czy jako kochanka? Czy przyjdzie nawiązać znowu miłość, czy też zburzyć wszelką nadzieję? Co w czasie tych dwu lat mogło zajść w jej duszy? Andrzej nie wiedział; lecz trwało w nim jeszcze uczucie, którego doznał od jej wzroku, na ulicy, kiedy ukłonił się, pozdrawiając ją. Był to zawsze ten sam wzrok, tak słodki, tak głęboki, tak uwodny, z pośrodka długich rzęs.
Do godziny brakło dwu czy trzech minut. Niepokój czekającego urósł do tego stopnia, że zdawało mu się, iż go udusi. Podszedł znowu ku oknu i spojrzał ku schodom Trinita. Helena przychodziła niegdyś tymi schodami na schadzki. Stawiając nogę na ostatnim stopniu zatrzymywała się na chwilkę; potem przechodziła szybko ową część placu, co leży przed domem Casteldelfino. Kiedy plac był pogrążony w milczeniu słychać było oddźwięk jej falistego trochę chodu po bruku.
Zegar uderzył czwartą. Z piazza di Spagna i z Pincia