Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/21

Ta strona została przepisana.

dochodził turkot powozów. Mnóstwo ludzi przechadzało się popod drzewami przed Willą Medici. Pod kościołem, na kamiennej ławce siedziały dwie kobiety, dozorujące kilkorga dzieci, co biegały wokoło obelisku. Obelisk był cały różowy, ustrojony przez zachodzące słońce i rzucał cień długi, ukośny, trochę turkusowy. Powietrze chłodło, im bardziej zbliżał się zachód słońca. W głębi zabarwiało się miasto złotem w przeciwieństwie do nieba ogromnie bladego na którem już zarysowywały się czarne cyprysy Monte Mario.
Andrzej zadrżał. Zobaczył cień zjawiający się na szczycie małych schodów, które biegą wzdłuż domu Casteldelfino i schodzą na piazzetta Mignanelli. Nie była to Helena, lecz jakaś pani, co idąc powoli skręciła na via Gregoriana.
„Gdyby nie przyszła?“ zaczął wątpić i rozmyślać cofając się od okna. 1 cofającemu się od zimnego powietrza wydało się ciepło pokoju o wiele łagodniejszem, ostrzejszym zapach jałowca i róż, bardziej tajemniczym cień firanek i portyer. Zdawało się, że w tej chwili pokój był cały gotów do przyjęcia pożądanej kobiety. Myślał o wrażeniu, jakie Helena odebierze wchodząc. Z pewnością ulegnie tej słodyczy tak pełnej wspomnień; odrazu straci wszelką świadomość rzeczywistości, czasu; uwierzy, że się znajduje na jednej ze zwykłych schadzek, że nie przerwała nigdy tego rozkosznego stosunku, że jest zawsze Heleną z niegdyś. Jeśli widownia miłości była niezmieniona, czemużby miała zmienić się miłość? Z pewnością uczuje głęboki urok rzeczy niegdyś miłowanych.
Teraz zaczęła się w oczekującym nowa męczarnia. Umysły zaostrzone zwyczajem fantastycznej kontemplacyi i poetycznych snów użyczają wszystkim rzeczom