Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/224

Ta strona została przepisana.

wiedzieć, jakiej czułości, rozlanej zewnątrz mnie, wokoło mnie. Od tak dawna, od tak dawna nie odczuwałam choć drobiny życzliwości wokoło siebie.
Franczeska jest bardzo dobra i ja jestem jej bardzo wdzięczna.


∗             ∗

Wyniosłam na lodżję naczynie z różami; i zostałam tam kilka minut, by słuchać nocy, zatrzymana żalem stracenia w ślepocie snu godzin, które mijają pod tak pięknem niebem. Dziwny jest akord między głosem fontan a głosem morza. Cyprysy, stojące przedemną, zdawały się kolumnami niebios: gwiazdy błyszczały właśnie na ich wierzchołkach, zapalały je.
Czemu w nocy wonie mają w swych falach coś, co mówi, czemu mają znaczenie, mają mowę?
Nie, kwiaty nie śpią w nocy.

16 września. Rozkoszne popołudnie przeszło prawie całe na rozmowie z Franczeską, na lodżjach, na tarasach, w alejach, we wszystkich wolnych miejscach tej willi, która wydaje się zbudowaną przez jakiegoś księcia poetę, żeby zapomnieć o jakiejś trosce. Imię pałacu ferrarskiego odpowiada jej doskonale.
Franczeska dała mi przeczytać sonet hrabiego Sperelli, napisany na pergaminie: drobiazg bardzo subtelny. Ten Sperelli to rzadki i tęgi umysł. Dzisiaj, przy stole, powiedział dwie czy trzy prześliczne rzeczy. Jest rekonwalescentem po śmiertelnej ranie, otrzymanej w pojedynku w Rzymie, ubiegłego maja. Ma w swoich ruchach, w swoich słowach, w spojrzeniu ten rodzaj uprzejmego oddania się, które jest właściwe rekonwalescentom, tym, co uszli rąk śmierci. Musi być bardzo