Czemu, żeby dać wyraz jej piękności i jej duchowości, powstają samorzutnie w mej pamięci obrazy i słowa Williama Shakespeare’a, tego potężnego, dzikiego, okrutnego poety, który ma tak miodopłynne usta?
Ona wyrośnie, wykarmiona i otoczona płomieniem mojej miłości, mojej wielkiej jedynej miłości...
Och Desdemono, Ofelio, Kordelio, Julio! Och Tytanio! Och Mirando!
24 września. — Nie mogę powziąć żadnego postanowienia, nie mogę ułożyć żadnego przedsięwzięcia. Oddaję się trochę temu najnowszemu uczuciu, zamykając uszy na mądre napomnienia ze strony sumienia, z drżącą odwagą tego, co, żeby zerwać fiołki, waży się na brzeg przepaści, huczącej zachłannym strumieniem.
On nie dowie się niczego z moich ust; ja niczego nie dowiem się z ust jego. Dusze będą razem wstępowały, przez krótki czas, na wzgórza Ideału, wypiją kilka łyków z wieczystych źródeł; potem każda podejmie swoją drogę, z większem zaufaniem, z mniejszem pragnieniem.
∗
∗ ∗ |
Jaki dziś popołudniu spokój w powietrzu! Morze ma barwę niebieskawo mleczną opalu, szkła z Murano; a tu i ówdzie jest, jak kryształ, przyćmiony oddechem.
∗
∗ ∗ |
Czytam Percy Shelley’a, poetę, którego on kocha, boskiego Ariela, który żywi się światłem i mówi językiem Duchów. Noc. Następująca allegorya staje przedemną całkiem wyraźna.