Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/242

Ta strona została przepisana.

czone świętością, czyste jak hostya w cyboryum, pobłogosławione ręką Pana?


∗             ∗

Grałam w kaplicy na organach, po mszy, muzykę Sebastyana Bacha i Cherubiniego, grałam preludyum z tamtego wieczora.
Coś płakało, wzdychało, przygnębione cierpieniem; coś płakało, wzdychało, wzywało Boga, prosiło o przebaczenie, błagało pomocy, modliło się modlitwą, która wstępowała w niebo, jak płomień. Wołało i było słuchane, modliło się i zostało wysłuchane; odebrało światło z góry, wydawało okrzyki radości, wreszcie objęło Pokój i Prawdę i odpoczęło w łasce Pana.
Te organy nie są wielkie, kaplica jest nie wielka; a jednak dusza moja rozprzestrzeniła się, jak w bazylice, wzniosła się jak w niezmiernej kopule, dotknęła szczytu idealnej wieży, gdzie jaśnieje znak znaków, w rajskim lazurze, w niebiańskim eterze.
Myślę o największych organach największych katedr jak w Hamburgu, w Strassburgu, w Sevilli, o opactwie w Weingarten, o opactwie Subiaco, o Benedyktynach w Katanii, w Montecassino, w San Dionigi. Jakiż głos, jakiż chór głosów, jakież mnóstwo krzyków i modlitw, jakiż śpiew i jaki płacz ludu wyrówna strasznej potędze i słodyczy tego cudownego instrumentu chrześcijańskiego, który zdoła pomieścić w sobie wszystkie intonacye dostępne ludzkiemu uchu i nawet inne jeszcze niedostępne?
Marzę: — samotny Dom, pogrążony w mroku, tajemniczy, nagi, podobny do głębiny wygasłego krateru, który oświeca z wysoka światło gwiazdy; i jakaś Dusza, pijana miłością, płomienna jak dusza św. Pawła, słodka jak dusza św. Jana, mnoga, jak tysiąc dusz