Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/283

Ta strona została przepisana.

niając zdumieniem lub rozdrażnieniem słodką nieświadomość tych ładnych gęsi. Kiedy się znajdował w demimonde, miał swoją manierę i swój osobliwy styl. Żeby się nie nudzić, zaczynał układać groteskowe zwroty, ciskać niezrównane paradoksy, szorstkie impertynencye, zatarte dwuznacznością słów, niezrozumiałe subtelności, zagadkowe madrygały w języku oryginalnym, pełnym mięszaniny, jak żargon, o tysiącu smaczków, jak rabelais’owska olla podrida, obfitująca w mocne zaprawy i soczystą treść.
Nikt nie potrafił lepiej od niego opowiedzieć tłustej nowinki, skandalicznej anegdotki, jakiejś sprawki Casanovy. Nikt, w opisie jakiejś sprawy rozkosznej, nie umiał lepiej od niego znachodzić słowa nieskromnego, lecz ścisłego i mocnego, prawdziwego słowa z krwi i kości, zwrotu pełnego treściwego szpiku, zwrotu, co żyje i oddycha i tętni, niby rzecz, której kształt oddaje, udzielając godnemu słuchaczowi podwójnej rozkoszy, zadowolenia nietylko umysłu lecz także zmysłów, radości podobnej po części do onej, którą sprawiają pewne obrazy wielkich mistrzów kolorystów, nasycone purpurą i mlekiem, skąpane jakby w przeźroczu płynnego bursztynu, przejęte złotem ciepłem i wiecznie świecącem, jakgdyby nieśmiertelna krew.
— Kto to jest Pinturicchio? — zapytała Barbarisi’ego Julia Arici.
— Pinturicchio? — wykrzyknął Andrzej — płytki malarz pokojowy, któremu przed jakimś czasem wpadła fantazya namalowania pani nad pewnymi drzwiami w mieszkaniu papieża. Nie myśli pani już o nim? Umarł.
— Jakże?...
— Och, w okropny sposób! Jego żona była ko-