Ta strona została przepisana.
i mówiła bajeczne rzeczy z nadrabianą żywością. Lecz miewała od czasu do czasu przeosobliwe chwile znużenia i przygnębienia, w których zdawało się, że coś jej opada z twarzy i, że w jej bezczelną i wyuzdaną postać weszła jakaś, nie wiadomo jaka, istota mała, smutna, mizerna, chora, zamyślona, daleko starsza, starością suchotniczej małpki, która cofa się w głąb swojej klatki, żeby pokaszlać, po ubawieniu widzów. Były to chwile przelotne. Podniecała się, pijąc nowy łyk lub mówiąc jakąś nową potworność.
A Klara Green powtarzała:
— Love me to night, Andrew!