Kiedy rano 30 grudnia, we via dei Condotti, niespodziewanie spotkał się z Heleną Muti, doznał niewyrażalnego wzruszenia, jakby wobec jakiegoś dopełniającego się cudownego fatum, jak gdyby zjawienie się tej kobiety w tej ogromnie smutnej chwili jego życia nastąpiło mocą jakiegoś przeznaczenia i ona została mu zesłana w mrocznem rozbiciu na ostatnią pomoc lub ostatnią zagładę. Pierwszym odruchem jego duszy była chęć zjednoczenia się znowu z nią, wzięcia ją napowrót, zdobycia jej od nowa, posiadanie jej znów całej, jak ongi, wznowienia dawnej namiętności, ze wszystkiemi upojeniam i wszystkimi blaskami. Pierwszy odruch był radością i nadzieją. Potem, bezzwłocznie, rozbudziła się nieufność, zwątpienie i zazdrość; bezzwłocznie napełniła go pewność, że żaden już cud nie zdołałby nigdy wskrzesić choćby najmniejszej cząstki ze zmarłego szczęścia, odtworzyć jednego promyka wygasłego upojenia, jednego cienia zniknionej ułudy.
Ona przybyła, ona przybyła! Weszła znowu do tego miejsca, gdzie każda rzecz zachowywała dla niej wspomnienie i rzekła: — Nie jestem już twoją, nie będę mogła być twoją nigdy. — Krzyknęła do niego: — Czy zniósłbyś podział mojego ciała z innymi? — Odważyła się krzyknąć te słowa do niego, w tem miejscu, w obliczu tych rzeczy!
Ból srogi, olbrzymi, zadany tysiącem ukłuć, odróżnionych od siebie i jedno od drugiego ostrzejszych, zjął go na jakiś czas i doprowadzał do rozpaczy. Namiętność ogarnęła go tysiącem płomieni, podniecając w nim nieugaszalny ogień cielesny ku owej kobiecie, już więcej nie jego, rozbudzając w jego pamięci wszystkie najmniejsze szczegóły odległych radości, obrazy wszystkich pieszczot, wszystkich jej ruchów w czasie
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/293
Ta strona została przepisana.