Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/322

Ta strona została przepisana.

złudziła Maryę tak, że nie cofnęła ręki i oddała się na kilka minut czystej rozkoszy tego lekkiego dotknięcia. Była w niej rozkosz tak subtelna, że prawie zdawała się nie mieć żadnego organicznego odgłosu; było to tak jak gdyby treściwy fluid wpływał w jej palce i rozlewał się poza palce linią nieokreślenie harmonijną. Kiedy Andrzej zamilkł, niektóre słowa, wymówione w parku, niezapomnianego poranka, wróciły jej na pamięć odżywione świeżym dźwiękiem jego głosu, poruszone nowem wzruszeniem: „Sama obecność pani wystarczała, by mi dać upojenie. Czułem, że płynie w moich żyłach jak krew i wnika w mojego ducha, jak nadludzkie uczucie...“
Nastąpiła przerwa pełna milczenia. Słychać było od czasu do czasu jak wiatr potrząsał szybami okien. Z wiatrem dochodził daleki krzyk, zmięszany z turkotem wozów. Weszło światło zimne i błyszczące, jak źródlana woda; w kątach i pośród firanek złożonych z tkanin Dalekiego Wschodu gromadził się cień; tu i ówdzie na meblach pobłyskiwały inkrustacye z jadu, z kości słoniowej, z perłowej macicy; wielki złocony Buddha widniał w głębi, pod rajską muzą. Te egzotyczne kształty użyczały pokojowi nieco ze swej tajemniczości.
— O czem pani teraz myśli? — zapytał Andrzej. — Czy nie myśli pani o mojej zgubie?
Ona zdawała się pogrążona we wątpliwościach. Była na pozór niezdecydowana, jak gdyby słuchała dwu wewnętrznych głosów.
— Nie umiem panu powiedzieć — odpowiedziała, przechodząc lekko ręką po swem czole — nie umiem panu powiedzieć, jakie dziwne przeczucie przygnębia mnie od długiego czasu. Nie wiem czemu, lecz boję się.