Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/33

Ta strona została przepisana.

zrywając wszelkie tamy. Owładnął nim zupełnie. Smutek tkwił dlań na dnie wszystkich rzeczy. Ucieczka czasu stała się dlań nieznośną męczarnią. Nie tyle było mu żal dni szczęśliwych, ile go bolały dnie, które teraz mijały bezużytecznie dla szczęścia. Owe zostawiły mu przynajmniej wspomnienie: te zostawiały mu głęboki żal, prawie wyrzuty sumienia... Jego życie trawiło się samo w sobie, podsycając w sobie nieugaszalny płomień jedynego pragnienia, nieuleczalny wstręt do wszelkiej innej radości. Czasami napadały go prawie gniewne porywy żądzy, zrozpaczone ognie ku rozkoszy. Było to jakby bunt niezaspokojonego serca, jakby obronny podryw nadziei, która nie chciała umierać. Czasem zdawało mu się także, że stał stę niczem; i zdejmował go dreszcz lęku przed wielkimi, pustymi przepaściami jego istoty: z całego pożaru jego młodości nie ostało się nic prócz garści popiołów. Czasami też, na podobieństwo owych snów, co znikają o jutrzence, cała jego przeszłość, cała jego teraźniejszość rozluźniała, odrywała się od jego świadomości i odpadała jak krucha łupina, jak czcza obsłonka. Nic już sobie więcej nie przypominał, jak człowiek, co wyszedł z długiej choroby, jak oszołomiony rekonwalescent. Na końcu zapomniał; uczuł, że dusza jego wchodzi łagodnie w progi śmierci... Lecz znagła, z tego rodzaju spokojnego zapomnienia wytrysnął nowy ból i opalone bożyszcze powstało i urosło jeszcze wyższe, jak niezniszczalne nasienie. Ona, ona była bożyszczem, które uwodziło w nim wszelką wolę serca, rwało w nim wszystkie siły umysłowe, zajmowało wszystkie najtajniejsze drogi duszy, zamknięte dla wszelkiej innej miłości, wszelkiej innej boleści, wszelkiego innego snu, na zawsze, na zawsze...“
Andrzej kłamał; lecz jego słowa były tak ciepłe,