żartem. Lecz tem miękkiem lasso, woniejącem tą samą perfumą, którą Andrzej czuł w marmurkowym futrze przyciągnęła młodzieńca; i milcząc podała mu wargi.
Obojga usta przypomniały sobie dawne zetknięcia, owe spojenia straszne i słodkie, które trwały aż do utraty tchu i dawały sercu złudne wrażenie miękkiego oroszonego owocu, który się w niem rozpływa. Żeby przedłużyć upojenie wstrzymywali oddech. Powóz z via dei Due Mocelli wjechał na via del Tritone, skręcił na via Sistina, zatrzymał się przed palazzo Zuccari.
Helena odtrąciła młodzieńca gwałtownie i rzekła doń głosem nieco zamglonym:
— Wysiądź. Bądź zdrów.
— Kiedy przyjdziesz?
— Kto wie!
Służący otworzył drzwiczki. Andrzej wysiadł. Powóz nawrócił, na via Sistina. Andrzej, cały jeszcze drżący, z oczyma przesłonionymi jeszcze mgłą oszołomienia, patrzył, czy nie zjawi się poza szybą twarz Heleny; lecz nie zobaczył nic. Kareta oddaliła się.
Wchodząc na schody myślał: Nareszcie nawraca się! — Pozostał mu w głowie jakby opar upojenia, w ustach został mu smak pocałunku, w źrenicach błysk uśmiechu, z którym Helena zarzuciła mu na szyję ów rodzaj błyszczącego węża. — A Donna Marya? — Z pewnością zawdzięczał sijenejce niespodziewaną rozkosz. Bez najmniejszej wątpliwości na dnie dziwnego i fantastycznego czynu Heleny był początek zazdrości. Bojąc się może, żeby jej nie umknął, chciała go przywiązać, przynęcić, rozpalić w nim na nowo pragnienie. — Czy mnie nie kocha? — I na cóż mu było wiedzieć to? Co za korzyść? Czar na zawsze prysnął. Żaden cud nie zdołałby rozbudzić
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/334
Ta strona została przepisana.