Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/344

Ta strona została przepisana.

Andrzej czekał sposobnej chwili, by przerwać rozmowę z Mount Edgcumbe i następnie pożegnać się. Lecz kollekcyonista wyrzucał z siebie potok zdań związanych jedno z drugiem, bez przerwy, bez przestanków. Jeden przestanek ocaliłby męczennika, lecz nie nadchodził jeszcze; i rozstrój jego wzrastał z każdą chwilą.
Oui! Le papillon s’est envolé... Oui!... Ah! ah! ah! ah! ah!...
Andrzej spojrzał na zegarek.
— Już druga godzina! Proszę mi przebaczyć markizie. Muszę odejść.
I zbliżając się do grupy:
— Proszę mi wybaczyć, księżno. O drugiej mam w stajni naradę z weterynarzami.
Pożegnał się z wielkim pospiechem. Helena podała mu do uścisku końce palców. Barbarella dała mu jedno „fondant“, mówiąc:
— Proszę je zanieść biednemu Miching’owi odemnie.
Ludwik chciał mu towarzyszyć.
— Nie; zostań.
Skłonił się i wyszedł. Zbiegł migiem po schodach. Wskoczył w swój powóz, rzucając woźnicy rozkaz:
— Pędem na Pincio!
Naszła go szalona żądza odnalezienia Maryi Ferres, odzyskania szczęścia, którego przedtem się był wyrzekł. Krótki kłus jego koni wydał się mu niedość szybkim. Patrzył trwożliwie, żeby nareszcie zobaczyć Trinita de’Monti, udrzewioną drogę, żelazną bramę.
Powóz przejechał przez bramę. Kazał woźnicy złagodzić kłus i krążyć po wszystkich alejach. Serce uderzało mu żywiej, ilekroć z oddali, pośród drzew zjawiała się postać kobieca; lecz na darmo. Wjechał