uśmierzyła niepokój, omamiła żądzę. Na chwilę uśmiechała mu myśl, że ona nie przyjdzie. Potem odnowa, jeszcze mocniej ubodła go udręka niepewności i zamącił go obraz rozkoszy, której mógłby może użyć tu wewnątrz, w tym rodzaju małej ciepłej alkowy, w której róże tchnęły tak miękką wonią. I, jak w dzień Świętego Sylwestra, cierpienie jego było zaostrzone przez próżność; gdyż, ponad wszystko, żal mu było, że doskonały aparat miłości może pójść na marne bez żadnego efektu.
Wewnątrz zimno było złagodzone ustawicznem ciepłem, które wydawały metalowe rury, pełnej gorącej wody. Bukiet róż białych, śniegowych, księżycowych, spoczywał na stoliczku naprzeciw siedzenia. Skóra niedźwiedzia ogrzewała kolana. Dążenie do pewnego rodzaju Symphonie en blanc majeur było widoczne we wielu innych szczegółach. Jak król Franciszek I na szybie okna, wypisał hrabia d’Ugenta własną ręką na szybie drzwiczek motto, które na zamgli, utworzonej przez oddech, zdawało się błyszczeć jak na płycie.
z opalu:
Pro amore curriculum
Pro amore cubiculum.
I poraz trzeci zadźwięczała godzina. Brakło do północy piętnastu minut. Oczekiwanie trwało zbyt długo. W mieszkaniu zajmowanem przez Helenę, w oknach lewego skrzydła nie było widać innego świata, prócz księżycowego. — Czy zatem przyjdzie? I w jaki sposób? Tajemnie? Lub pod jakim pozorem? Lord Heathfield był z pewnością w Rzymie. Jak usprawiedliwiłaby swą nieobecność w nocy? — Na nowo powstała w dawnym kochanku dojmująca ciekawość stosunków, które za-