Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/354

Ta strona została przepisana.

które przeszły po niebie Rzymu; było to jedno z tych dziwowisk, które przygniatają niezmierzonym smutkiem ludzkiego ducha, gdyż przewyższają wszystką zdolność do uwielbienia i wymykają się pełnemu zrozumieniu umysłem.
Piazza del Quirinale widniała cała biała, rozprzestrzeniona białością, samotna, promienna niby jakaś olimpijska akropolis nad milczącem Miastem. Okólne budynki olbrzymiały pośród otwartego nieba: wysoka brama papieska Bernini’ego, w pałacu królewskim, przewyższona lodżją, łudziła wzrok, odrywając się od murów, wysuwając się, wyodrębniając się w swej niekształtnej wspaniałości, tworząc obraz mauzoleum, wykutego w syderycie; bogate architrawy Fugi, w palazzo della Consulta, wystawały z ponad słupów i z ponad kolumn, przemienione dziwnymi zwałami śniegu. Pośrodku równego białego pola boskie kolosy zdawały się przewyższać wszystko. Postacie Dioskurów i koni rozprzestrzeniały się w świetle; szerokie krzyże końskie błyszczały niby ozdobione w czapraki naszyte klejnotami; barki i jedno wzniesione ramię każdego z półbogów błyszczały. Powyżej, z pośród koni wzbijał się w górę obelisk; a poniżej widniała muszla fontanny; a trysk wody i obelisk wznosiły się ku księżycowi niby łodyga dyjamentowa i łodyga z granitu.
Wyniosła powaga szła od tego pomnika. Przed nim zagłębiał się Rzym w śmiertelne prawie milczenie, nieruchomy, opustoszały, podobny do miasta uśpionego przez fatalną potęgę. Wszystkie domy, kościoły, wieże, wszystkie bezładne i zmięszane lasy architektury pogańskiej i chrześcijańskiej bielały niby jeden jedyny niekształtny las, pośród wzgórzy Gianicolo i Monte Mario, ginących w srebrzystej mgle, ogromnie dalekich,