Kochałem zawsze i kocham wciąż jeszcze i oto gorąca,
Sycona czasem z dnia na dzień rośnie, ustawnie rośnie
Miłość moja ku miejscu słodkiemu, co, płacząc żałośnie,
Zwiedzam je, ilekroć Amor spokój mej duszy zamąca.
Inny zdał się być rzetelnem wyznaniem, podpisanem przez prawych kochanków:
Ahora y no siempre.
Wszystkie wyrażały uczucie miłosne, smutne lub wesołe; opiewały chwałę jakiejś pięknej, lub opłakiwały minione szczęście; opowiadały o płomiennym pocałunku lub o tęsknej ekstazie; dziękowały starym, uprzejmym bukszpanom, wskazywały szczęśliwym przyszłym przybyszom kryjówkę, zaznaczały osobliwszy, podziwiany zachód słońca. Każdy mąż, czy kochanek, pod urokiem niewieścim, podlegał lirycznemu entuzyazmowi na małem samotnem Belvedere, ku któremu wiodą schody kamienne, pokryte aksamitem mchu. Mury mówiły. Nieokreślona melancholia wionęła od owych głosów umarłych miłości, melancholia prawie grobowa, jak z epitafiów jakiejś kaplicy.
Naraz Marya zwróciła się do Andrzeja, mówiąc:
— I pan jest tu także.
On odpowiedział, patrząc na nią, z tym samym, co przedtem akcentem:
— Nie wiem; nie przypominam sobie. Nie przypominam sobie nic więcej. Kocham panią.
Ona zaczęła czytać. Był tam wypisany ręką Andrzeja epigram Goethego, dystych, który zaczyna się słowami: „Sage, wie lebst Du?“ — Powiedz, jak żyjesz? — „Ich lebe!“ — Żyję! I, gdyby mi setki i setki wieków, zostały udzielone, życzyłbym sobie tylko, żeby jutro było takie, jakie dziś. — Pod spodem była data: Die ultima februarii 1885; i imię: Helena Amycloea.