— Polecam panu mego Gervetiusa.
Będąc w podniesieniu zobaczył Andrzej powóz zbliżający się aleją. Zjawił się w okienku pan z wielką brodą, Był to Galeazzo Secinaro.
Nagle powstało w jego umyśle wspomnienie Majowego Jarmarku z epizodem sumy zaofiarowanej przez Galeazza, za to, że Helena wytrze w jego brodę swe piękne zmoczone szampanem palce. Przyspieszył kroku, wyszedł na ulicę; miał przytłumione i zmięszane uczucie jakby ogłuszającego hałasu, który wyrywał się z samego wnętrza jego mózgu.
Było to ciepłe wilgotne popołudnie pod koniec kwietnia. Słońce zjawiało się i znikało pośród poszarpanych i leniwych chmur. Parność sirocca zalegała Rzym.
Na chodniku via Sistina, spostrzegł przed sobą jakąś panią, która szła powoli ku Trinita. Poznał Donnę Maryę Ferres. Spojrzał na zegarek: było istotnie około piątej; brakło kilku minut do zwykłej godziny schadzek.
Marya szła z pewnością ku palazzo Zuccari.
Przyspieszył kroku, żeby ją dopędzić. Kiedy był blizko, zawołał ją po imieniu:
— Maryo!
Wstrząsnęła się.
— Jak, tu? Szłam do ciebie. Już piąta.
— Brak kilku minut. Biegłem, by cię czekać. Przebacz mi.
— Co ci jest? Jesteś bardzo blady, cały zmieniony... Skąd przychodzisz?
Zmarszczyła brwi, patrząc nań bystro przez welon.
— Ze stajni — odrzekł Andrzej, wytrzymując spojrzenie, bez zarumienienia, jakgdyby już nie miał wcale krwi. — Koń, którego bardzo lubię, zniszczył sobie
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/375
Ta strona została przepisana.