Idąc popod drzewami, czuła, że zgryzota urasta. Jej serce nie było zaspokojone; sen, który powstał w jej sercu — w mistyczny poranek, przed zakwitłymi drzewami, w obliczności morza — nie sprawdził się. Najczystsza i najpiękniejsza część tej miłości została tam, w samotnym lasku, w symbolicznym lesie, co kwitnie i owocuje wieczyście, uwielbiając Nieskończoność.
Zatrzymała się przed parapetem, z którego widać San Sebastianello. Prastare dęby, sempre verde, o zieleni tak ciemnej, że zdawała się prawie czarna, tworzyły nad fontanną dach sztuczny, bez życia. Pnie miały na sobie szerokie rany, napełnione wapnem i cegłami jak szczeliny muru. — Och młode poziomkowe drzewa, promieniejące i oddechające w światłości! — Woda, kapiąc z górnej granitowej muszli w podstawiony basen, wybuchała od czasu do czasu westchnieniami, jak serce, które się przepełnia trwożną, nieukojoną tęsknotą, a potem wybucha płaczem. — Oh, melodyo Stu Fontan pośród alei laurowej! — Miasto leżało wygasłe, jakby pogrzebione pod popiołem niewidzialnego wulkanu, milczące i grobowe, jak miasto nawiedzione zarazą, olbrzymie, niekształtne, pod władztwem kopuły, która podnosiła się z jego łona, jak chmura — Och morze!
Pogodne morze! Czuła, że zgryzota urasta. Od wszystkiego szła ku niej jakaś mroczna groźba. Zdjęło ją to samo uczucie lęku, którego doznawała już nieraz. W jej chrześcijańskim umyśle błysnęła myśl o pokucie.
A przeciąż zadrżała w głębi swojej istoty na myśl, że czekał jej kochanek. Na myśl o pocałunkach, o pieszczotach, o szalonych słowach, czuła, że krew rozpłomienia się, jej dusza mdleje. Dreszcz namiętności,
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/379
Ta strona została przepisana.