rzeczy w ręku publicznych rzeczoznawców, którzy już byli spisali inwentarz i oznaczyli dzień licytacyi: — 20. czerwca, poniedziałek, o dziesiątej rano.
We wieczór 9. czerwca, w chwili rozstania się z Andrzejem, szukała jednej zagubionej rękawiczki. Podczas tego zobaczyła na jednym stole książkę Percy Bisshe Shelley’a, ten sam tom, którego Andrzej pożyczył jej w czasach Schifanoji, tom, w którym czytała Recollection przed wycieczką do Vicomile, drogi i smutny tom, w którym zaznaczyła była paznogciem dwa wiersze:
Be thine!“
Wzięła go, z widocznem wzruszeniem; przekartkowała; znalazła stronę, znaki paznogcia, dwa wiersze.
— Never! — szepnęła, potrząsając głową. — Przypominasz sobie. I minęło zaledwie osiem miesięcy!
Chwilę była zamyślona; — kartkowała jeszcze w książce; przeczytała kilka innych wierszy.
— To nasz poeta — dodała. — Ileż razy obiecałeś mi, że mnie poprowadzisz na cmentarz angielski! Przypominasz sobie? Mieliśmy zanieść kwiaty na grób...
Chcesz pójść? Zaprowadź mnie, nim odjadę. Będzie to ostatnia przechadzka.
On rzekł:
— Chodźmy jutro.
Pojechali w odkrytej karecie. Słońce już miało zapadać. Ona trzymała na kolanach bukiet róż. Przejechali popod odrzewiony Awentyn. Widzieli statki naładowane winem sycylijskiem, stojące na kotwicy w porcie Ripa grande.
Wysiedli w pobliżu cmentarza; przeszli kawałek