piechotą, aż do bramy, w milczeniu. Marya czuła w głębi swej duszy, że szła nietylko zanieść kwiaty na grób poety, lecz także opłakiwać na owem miejscu śmierci coś ze siebie, straconego bezpowrotnie. Urywek Shelley’a, czytany w nocy, w czasie bezsenności, zadźwięczał jej na nowo na dnie duszy, podczas gdy patrzyła na wysokie niebosiężne cyprysy, stojące poza pobielonym murem.
„Śmierć jest tu i Śmierć jest tam; wszędy jest Śmierć przy pracy; wokoło nas, w nas, nad nami, pod nami jest Śmierć; i myśmy nic jeno Śmierć.
„Śmierć położyła swe piętno i swoją pieczęć na wszystkiem, czem my jesteśmy, i na wszystkiem co czujemy i na wszystkiem, co znamy i czego lękamy się.
„Najpierw umierają nasze rozkosze, następnie nasze nadzieje, a potem nasze lęki; i kiedy to wszystko umarło, proch woła na proch i my umieramy także.
„Wszystkie rzeczy, które kochamy, które są nam drogie jako my sami, muszą rozejść się i zginąć. Takie jest nasze okrutne przeznaczenie. A miłość, miłość umarłaby nawet, gdyby wszystka reszta nie marła.
Przechodząc przez próg, ujęła Andrzeja pod ramię, zdjęta lekkim dreszczem.
Cmentarz był osamotniony. Kilku ogrodników podlewało rośle pozdłuż muru poruszając w milczeniu koneweczkami ruchem ustawicznym i równomiernym.
Żałobne cyprysy wznosiły się prosto i nieruchomo w powietrzu: tylko ich szczyty, pozłocone słońcem, drżały lekko. Pośród sztywnych, zielonawych pni, wyglądających tak jakby były z trawertynów, wznosiły się białe groby, czworogranne kamienie, złamane kolumny, urny, łuki. Z ciemnej masy cyprysów zstępował tajemniczy cień, pobożny spokój i jakby ludzka słodycz,
Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/400
Ta strona została przepisana.