Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/411

Ta strona została przepisana.

Andrzej zbliżył się do stołu. Rzeczoznawca poznał go.
— Czy pan hrabia czego żąda?
Odrzekł:
Zobaczę.
Przedaż szła gwałtownie. Patrzył wokół siebie na twarze handlarzy, czuł, że go dotykają te łokcie, te nogi; czuł, że go dochodzą te oddechy. Wstręt zapierał mu gardło.
— Poraz pierwszy! Poraz drugi! Poraz trzeci!
Uderzenie młotka zadźwięczało mu na sercu, sprawiło mu bolesne uderzenie w skroniach.
Kupił Buddhę, wielką szafę, kilka majolik, kilka materyi. W pewnej chwili usłyszał jakby dźwięk głosów i śmiechów kobiecych, szelest kobiecych sukni od strony drzwi. Odwrócił się. Zobaczył wchodzących Galeazza Secinaro z markizą di Monnt Edgcumbe i potem hrabinę Lucoli, Gina Bomminaco, Giovanellę Daddi. Ci panowie i te damy mówili i śmiali się głośno.
Starał się ukryć, zmaleć, pośród tłumu, który oblegał stół. Drżał na myśl, że go odkryją. Głosy i śmiechy dochodziły go ponad spocone czoła tłumu, wśród dusznego gorąca. Na szczęście po kilku minutach weseli zwiedzacze odeszli.
Otworzył sobie przejście pośród stłoczonych ciał, przezwyciężając wstręt, czyniąc ogromny wysiłek, żeby nie zemdleć. Miał w ustach uczucie jakby niewypowiedzianego gorzkiego i wstrętnego smaku, idącego niby od rozkładu jego serca. Zdawało się mu, że wychodzi z zetknięcia z tymi wszystkimi nieznajomymi jakby zarażony strasznymi i nieuleczalnymi chorobami.
Kiedy znalazł się na ulicy, wśród jaskrawego światła, doznał lekkiego zawrotu głowy. Niepewnym krokiem