Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/74

Ta strona została przepisana.

by kazać powozowi zajechać aż do stóp schodów. Słychać było dudniący tupot koni na odbrzmiewającym dziedzińcu. Na każdym stopniu czuł Andrzej lekki nacisk ramienia Heleny, która się opuszczała nieco na niego, trzymając głowę do góry, raczej przegiętą trochę wstecz, z oczyma zamkniętymi.
— Kiedy pani wstępowała na schody, szedł za panią mój nieznany pani podziw. Zstępującej towarzyszy moja miłość, — rzekł Andrzej z poddaniem, prawie z pokorą, kładąc między ostatnie słowa przerwę ociągania.
Nie odpowiedziała nic. Lecz podniosła do nozdrzy bukiet fijołków i odetchnęła jego wonią. W tym ruchu obszerny rękaw płaszcza osunął się wzdłuż ramienia aż po łokieć. Widok tego żywego ciała, wyłaniającego się z pośród futra, niby mnogie białe róże z pośród śniegu rozpłomienił jeszcze bardziej pożądanie w zmysłach młodzieńca, z ową szczególną gwałtownością, którą wywołuje kobieca nagość, kiedy jest niedostatecznie okryta szatą tęgą i ciężką. Lekkie drżenie poruszało jego wargami i z trudem powstrzymywał pożądliwe słowa.
Lecz powóz już zajechał do stóp schodów i służący stał przy drzwiczkach.
— Palazzo Van Huffel — rozkazała księżna wsiadając przy pomocy hrabiego.
Służący się skłonił odstępując od drzwiczek i zajął swoje miejsce. Konie biły gwałtownie kopytami, krzesząc iskry.
— Proszę uważać — zawołała Helena, wyciągając ku młodzieńcowi rękę, a jej oczy i djamenty świeciły wśród mroku.
„Być z nią, tu, w tej ciemności i szukać ustami jej szyi pośród wonnego futra“.