Od zagajenia kroniki przez autora, łatwo to postrzegamy, iż nie zamierza on prowadzać nas po manowcach dziejów odpotopowych — w czém jeśli wychodzi z normy, w jakiej następcy jego przedewszystkiém sobie podobają, nikt już dzisiaj nie poczyta mu tego, na karb niedostatecznego obeznania się z przedmiotem. Nadmieńmy słów parę o tej jego jeografii, nie na wiatr bez wątpienia kreślonej: choć rzeczywiście nie piérwsi tej materyi dotkniemy, a z drugiej strony, nie chcemy sobie obiecywać z zarozumieniem, aby słowo nasze w tym względzie było ostatniém.
Na wiele rozgałęzień wystosowywano u nas kwestye co do Galla: to jakimś sposobem doszły doń w treści, pełne znaczenia dla tradycyi, zabytki pieśni polańskich? to czy je wysłuchał pomiędzy ludem? czy po wiadomém veto zagłady, z tytułu również różnoramiennie tępionego pogaństwa, wyczytał u innych? i t. p: ile zaś sobie przypominamy, nikt, stosowniejszego może do osobowości autora, pytania nie stawi: skąd się wziął u niego ten drobny ułamek jeograficzny, dający przecież wiele do myślenia, nie poprawiany nawet co do szczegółów swych, tak spornie? Jeżeli przecież i tej wiedzy nie nabył z książek, i sam z siebie był w stanie, tak się treściwie wyrazić, o swej, jak mówią, przybranej ojczyźnie: toż to przewodnik i badacz wcale nie próżny, i nie bezwarunkowo można się odwoływać do zdania, mocującej się na siłach, najnowszego okresu krytyki, iż tylko pozostać dla nas powinien, w rzędzie historyków, mglistą jakąś kolumną, gasnącą za piérwszym słońca połyskiem. Ani go przecież za przesądzającą na równi z Dytmarem powagę, w wątpliwościach zaszłych, nie weźmiemy, ani przeciwnie nie zepchniemy, do stopnia upośledzenia, na jakiby się zanosiło w obec pomienionej krytyki. Jest dlań środkujące między dwiema przesadami miejsce,