Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/105

Ta strona została przepisana.

Puściliśmy się laskiem żwawo. W półgodziny później stanęliśmy w najwyżej położonej wiosce. Ziemia sucha tu była i pragnęła deszczu; słońce wypaliło ją do cna.
— Byle tylko nie było za późno — westchnąłem.
— Ach, nie — uspokoił mnie Olaguten. Gdy stara trawa się spali, puści się świeża.
Wielkie podwórze zastaliśmy wypełnione wózkami zaprzężonemi, a na nich różne przybory kościelne. Wjazd na podwórze zamieniony był w rodzaj bramy tryumfalnej, przybranej brzeziną. Po nad ścianami domu i we drzwiach stały grupki ludzi odświętnie przyodzianych ciemno-niebiesko lub jasno-szaro. Rozmawiali z sobą cicho i spokojnie. Po domu krzątały się kobiety; kilku chłopców bawiło się z dziewczętami za stodołą i drewutnią.
— Wygląda, jak gdybyśmy trafili na weselisko! — zauważył Olaguten.
— Tak się zdaje!
Weszliśmy na podwórzec i przywitaliśmy się z temi, na których natknęliśmy