Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/134

Ta strona została przepisana.

i górskie strumyki kołyszą mnie do snu łagodnym szumem.
— Nazajutrz puściłem się doliną i przyznać się muszę, że miło mi było czuć grunt pod nogami. Ale zaspany byłem jeszcze, nieumyty i jakiś nie w humorze, to też nierad ujrzałem zdążającego za sobą jakiegoś utykającego człowieka, który widocznie ciekawy był, co ja zacz?
Nucąc pośpieszałem naprzód w przekonaniu, że nie dogoni mnie, chociażby miał siedmiomilowe buty. Ale zawiodłem się. Chwycił mnie i musiałem go słuchać.
Był kulawy, więc raczej skakał niż szedł. W szerokiej, opalonej twarzy miał tylko jedno oko, ale żywe, patrzące bystro za dwoje, a błyszczało niby oko ptaka, w gruncie poczciwe.
Przedstawił mi się odrazu. Tokarzem i kowalem był z profesji — ale jesienią podróżował chętnie i włóczył się, handlując owcami, czego nie powinien by właściwie czynić, bo go tylko oszukiwali. Tak, najświętsza prawda! Ale taką już ma naturę. Skąd idę i dokąd