Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/148

Ta strona została przepisana.

odemnie. Odeszła mnie ochota napicia się toddy z tym moim krewniaczkiem, puściłem się w swoją drogę. Byle dotrzeć do chaty. Tam sobie rozniecę ognisko i sam wypiję toddy i sam sprobuję życia pasterskiego na halach.
Deszcz ustał, wypogodziło się. Byle tylko chciało wytrzymać czas jakiś!
Ale nie chciało. Niewiele uszedłem, gdy znowu się opuścił — potężny deszcz. Ciężkie krople a gęste i coraz gęściejsze, gęściejsze, aż zaczęło lać strumieniem. Byłto największy deszcz, jaki przebyłem na dworze. A zwiększał się coraz bardziej, aż mnie przerażenie ogarnęło. A może to oberwanie chmury? Otwarły się niebieskie upusty — wyło, pieniło się, buchało zewsząd. Wiatr świszczał po halach. Nigdy, nigdzie tak nie pada, jak w tych nagich górach. Było to okropne, a jednocześnie majestatyczne, jak zawsze, gdy dzikie jotuny chcą okazać moc swoją.
Niebawem płynęło i pieniło się wszędzie, gdzie tylko postawiłem nogę. A nie byłto już deszcz przemijający, lecz trwały. Niebo jak noc poczerniało. Gdy