słońce wysoko na niebie przesiewające się przez powietrze tak przejrzyste, że mógłbym spojrzeć w niespończoność. Cały świat nowy, świeży, czysty. Jak baśń dziecięca, pełna żółtości i błękitu, jaśniejąca, niebiańska z jakimś delikatnym dźwiękiem, drżącym w przestworzu, roztoczył się dzień ponad szeroką przestrzenią i śmiechem odegnał całą tę noc niedobrą. Było mi tak dziwnie lekko — zdało mi się, że mógłbym utrzymać się w powietrzu jak ptak. Mam wrażenie, jakobym tańczył na kamieniu, pośród wrzosu i liści ożynowych, na których
drżała zorza poranna i brylanty kropel deszczowych mieniły się tysiącem barw i blasków.
Taki ranek można okupić taką nocą.
Z pierwszego szczytu, na który się dostałem, ujrzałem przed sobą rozległą, płaską polanę górską, otwartą i jasną, a w dali, całkiem już poniżej grzbietów, z drugiej strony, wielkim, zaokrąglonym