Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/155

Ta strona została przepisana.

Wtym — Bogu dzięki i chwała! Idę, gapię się, oczy mam otwarte a nie widzę. Czy to sen? Wszak szałas przedemną!
Rozśmiałem się. Wszystko poszło w zapomnienie. Za kamieniem, który mnie od słońca zasłonił, usiadłem i zabrałem się do posiłku. Ale suche rzeczy już mi nie smakowały — jeść trzeba jednak, chociażby się miało gryźć podeszwy. A wśród tego snują się myśli. Chwilami zda mi się, że rozróżniam te dziwne słowa, które brzmią w szumie rzeki i w powiewie wiatru, wołając głucho: — Długa droga! A zawsze naprzód! — Być może, iż się zdrzemnąłem chwilę. Przypominam sobie, że nagle jak gdyby pociemniało w powietrzu. Duże, sine chmury zebrały się na północy i zachodzie.
Jest więc upragniony szałas.
A prom? Nie! żadnego promu! To znowu cios. Ale skoro bydło mogło wczoraj przejść, ja dziś mogę zrobić to samo.
Rzeka tu jest szeroka i nieco wzburzona, ale niegłęboka. Zdjąłem buty, zagiąłem spodnie powyżej kolan i marsz!
Małe, okrągłe kamyczki, ostry żwir —