Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/42

Ta strona została przepisana.

A jakim spojrzeniem swoich wypukłych, ciemnych oczu obrzuciłby mnie Tyrolczyk.
Wreszcie byliśmy gotowi. Strasznie ładnie wyglądali dziś obaj. Chmura jeszcze na ostatek oczyścił się szczotką gruntownie. Gdym to zobaczył, ruszyło się we mnie sumienie. — Jak cię widzą, tak cię piszą — pomyślałem, wstałem i wziąłem w rękę szczotkę. A teraz do kapelusza... gdzie u kaduka go położyłem?... A gdyby się też nie znalazł!
Ale gdzieby też? Otóż Tyrolczyk idzie z nim. Znalazł go na ziemi pod komodą. Że też on zawsze taki chybki w odszukaniu wszystkiego, ten Tyrolczyk!
Wyszliśmy.
Był prześliczny, letni, świąteczny dzień; słońce stało na zachodzie, rozprażone do białości. Na północy, ponad wzgórzem widać było małą, jasno-szarą chmurkę, zapowiadającą deszcz. Tyrolczyk, dla pewności, wrócił po parasol.
Jasno-zielone, dziewiczo-świeże drzewa stały, młodym liściem okryte. Trawa i żółte kwiatki w gorącej żądzy życia