Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/48

Ta strona została przepisana.

Wtym oko moje padło na drużynę śpiewaczą: małe o niebieskim grzbiecie śpiewniki szeleściły w ich rękach. Mały Hopen stał w pobliżu mównicy z urzędową miną. — Chwała Bogu, będzie śpiew! — odetchnąłem.
Drzwi były wciąż otwarte; ze światła dziennego na dworze wyłaniał się od czasu do czasu ktoś pojedyńczo lub grupa jakaś zdążała tu na obchód. Wchodzili w pierwszy lub drugi szereg i znikali w nim; nie znać było przyrostu. Wpatrywałem się w drzwi, aż mnie oczy bolały, spodziewając się każdej chwili nadejścia tłumu. Ale nie ukazał się żaden tłum. Tam, z pola dochodził gwar miasta w niedzielnym blasku — młodzież biegnie, poszukując radości tego świata, jak gdyby nie czekała jej śmierć, Sąd ostateczny. W gruncie rzeczy to szkaradne! Poczęło się nieco ściemniać, może deszcz na nich spadnie? Dobrze im tak! Ach, dopieroż będzie wyglądał cały ten jasny przepych letni.
Jakiś blady człowiek przesuwał się między mównicą, a jedną ze ścian bocznych — był to pastor Hermansen. Znałem go