Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/52

Ta strona została przepisana.

mężczyźnie. Mógłby już zacząć. Spojrzał na zegarek, lecz wstrzymał się jeszcze chwilę. Chodził po pokoju coraz żywiej, zacierał tłuste ręce i spoglądał w pułap, jak gdyby stamtąd oczekiwał jakiej pomocy. Ale nie nadeszła. Więc jeszcze raz zasięgnął rady zegarka — co też i ja uczyniłem. Mój spóźniał się o 10—12 minut był już więc kwadrans na szóstą. Nie mogłem dociec na co czeka.
Nareszcie!
Ksiądz Hermansen dał znak. Zamknięto drzwi. Szeroki strumień światła dziennego, który wpadał przez nie, zgasł i pociemniało w sali. Mały Hopen, stojący tuż pod mównicą, z miną urzędową, podszedł do śpiewackiej drużyny. A więc on, ten mały szewczyna, który łatał moje buty ostatnim razem, on z tą małą, okrągłą, nalaną, bladą, wypełzłą twarzą, był, jak się okazało, kierownikiem chóru! Dał znak pałeczką, szepnął coś... i zabrzmiał psalm.
W napół pustej sali rozlegał się głos bardzo silnie.