Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/83

Ta strona została przepisana.

dak postarzał się teraz. Skończyło się z nim jak i ze mną. Ano — no.
Hm. Wróciłem do domu z koniem, jeździłem z nim odtąd co dzień a wszyscy zachwycali się moim Hannibalem. Tej biedaczce, Lizzi, tak się spodobał, że przyszła raz do mnie z żądaniem... urządzenia przejażdżki... Ale... zapamiętaj to sobie, Janie, złe często trzyma się w parze z kobietami. Hm-hm... Nieznanych kobiet... powinien się człowiek bać... w każdym razie.. Hm... w każdym razie.
No, tak. Hannibal spłoszył się, a największe nieszczęście było w tym, że Lizzi uparła się powozić. Stało się to tak nagle, że zanim mogłem uchwycić lejce i uspokoić konia, weszło jedno koło w przydrożny rów, hm. Wóz na płot i poszedł od razu w kawałki; Lizzi głową uderzyła o róg parkanu... tha!.. tha... Mnie odrzuciło dalej i otrzymałem lżejszą kontuzję ale i ja straciłem przytomność, jedyną różnicą było to, że ja zbudziłem się jeszcze... na tym świecie. Tak! tak. Pozostało mi w pamięci tylko niejasne wspomnienie jakiejś dzikiej jazdy