Strona:PL Garborg Górskie powietrze.pdf/91

Ta strona została przepisana.

tował. Pusty żołądek nie wydoła robocie — jeść potrza! — zakonkludował.
Wreszcie był i z jadłem gotów. Teraz jeszcze taka fajeczka. Nie można brać się do wielkiej roboty, nie zakurzywszy fajeczki.
Z kieszeni od kamizelki wygarnął trochę tytuniu. Z pochewki wyciągnął scyzoryk. Poszukał deski do krajania tytuniu, usiadł z nią pod piecem i zabrał się do roboty. Nałożył fajkę, wziął szczypce, rozgarnął w piecu i ujął kawałek palącej się głowni.
Chce pociągnąć. Nie idzie... widocznie fajka zatkana. Wydmuchuje więc, czyści. Wychodzi na stryszek po długie źdźbło i przepycha. Nałożył fajkę na nowo, pomału, ostrożnie znowu poszukał żarzącej się głowni i próbuje. Teraz doskonale! Pyk, pyk — zawsze się musi zapchać. Pyka z zadowoleniem. Siedzi i pyka dobrą chwilę — musi wytrawić. Popatruje też czasami, jak tam z pogodą.
Tymczasem po izbie kręci się baba w koszuli i spódnicy, z włosami rozmierzwionemi.