Ta strona została uwierzytelniona.
— Przyjechała! — powiedziano mu to zaraz na wstępie, gdy powrócił.
— Dr. Adam Rytam, — przedstawiał właściciel pensjonatu, przytrzymawszy go w przejściu przez werandę.
Uczuł w swej dłoni miękką małą rękę i dojrzał w przelocie drobną twarz w fali rozrzuconych ciemnych włosów, przyczem biel sukni zalśniła przed nim w gorącem słonecznem południu.
Szybko rzucił się w korytarz, jakby do ucieczki.
Ona, przyzwyczajona do natarczywych męskich spojrzeń, zainteresowała się zachowaniem Adama; przytem był taki śliczny!
Widząc jego spieszne odejście, zawołała ze śmiechem:
— Chyba jeszcze nie prawdziwy doktór!