Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

podkręconych popielatych wąsów, jak gorące zroszone pąki maków, wyzierające z płowego zboża ku słońcu.
— Czy pan lubi całować? — spytała.
Spojrzał z zadziwieniem, zamyślił się, a potem swym dźwięcznym, zupełnie wiolonczelowym głosem odparł szczerze, jakby z pewnym żalem:
— Nie mam kogo.
— Takie śliczne usta, myślała, i nie ma kogo całować.
— Szkoda — wyrzekła.
Ale potem zaraz się rozśmiała.
Adama ten śmiech nieco zmieszał, nawet uraził, nie widział przyczyny.
Wstał i zaraz odszedł.
Śledziła za nim wzrokiem.
Szczupła, wysoka jego postać miała w ruchach żywość i gibkość, wogóle było w nim coś, co kobietę ciągnęło.
Widziała różnych mężczyzn, przypominała sobie i tych, którzy się jej podobali, a nawet tych, których, zdawało się jej, że kochała i zawsze było w nich coś, co ją raziło, jakiś brak, który określić było trudno, a w tym właśnie była jakaś przedziwna harmonja.
I znów, nie wiedzieć czemu, przypo-