Przyciął usta.
— Ma pan narzeczoną? — powtórzyła prawie szorstko.
— Nie — zaprzeczył z wahaniem. — Nie mam narzeczonej — wyrzekł powoli z pewnem załamaniem w swym metalicznym głosie, nie patrząc na nią, lecz gdzieś w zwyż.
Oboje umilkli. Kobieta jeszcze chwilę wpatrywała się w jego śliczną, białą twarz, potem poszła przodem, Adam za nią z opuszczoną w dół głową.
Opadła ich pierwsza przykra cisza.
Kobieta czuła kłamstwo, a nie mogła je uchwycić, ani pojąć. Coś, jakby się między nimi zepsuło, szczerość stała się nie jednolitą, coś się wylęgło utajonego i już nie było między nimi całej prawdy.
— Chciałbym bardzo wyjechać gdzie daleko na studja, do Paryża, — odezwał się pierwszy — możebym tam spotkał panią — zauważył nieśmiało.
— Zapewne, że tam kiedyś pojadę i mógłby mnie pan spotkać, ale...
— Ale — podchwycił — proszę, niech pani dokończy.
— Otóż mnie się zdaje, że pan nie
Strona:PL Garlikowska - Misteryum.djvu/030
Ta strona została uwierzytelniona.